wtorek, 28 czerwca 2016

Iron Maiden: Fear of the Dark



"Fear of the Dark" to ostatni album Iron Maiden nagrany przed odejściem Bruce'a Dickinsona. Od pierwszych sekund słychać, że będzie to lepsza płyta od "No Prayer for the Dying". Zaczyna się chyba najmocniejszym utworem w dyskografii zespołu - szybkim i brutalnym "Be Quick Or Be Dead". Po nim mamy chwytliwy "From Here To Eternity". "Afraid To Shoot Strangers" to jedno z największych dzieł Harrisa, z początku spokojny utwór, który później świetnie się rozbudowuje, coś jak "Infinite Dreams" z "Seventh Son of a Seventh Son". "Fear is the Key" i "Childhood's End" to utwory z bardzo dobrymi riffami, natomiast "Wasting Love" to jedna z najlepszych ballad jakie stworzył zespół. Po niej mamy ciężki "The Fugituve" i przebojowy "Chains of Misery" z genialnym refrenem. Najmniej wyróżnia się nudniejszy "The Apparition". Po nim otrzymujemy "Judas Be My Guide" i przyjemny "Weekend Warrior". Na koniec zespół zostawił nam mój ulubiony utwór Iron Maiden - "Fear of the Dark", który jest jednym z największych arcydzieł zespołu.

Ocena: 10/10


Iron Maiden: No Prayer For The Dying



Po wydaniu arcydzieła w postaci "Seventh Son of a Seventh Son", Iron Maiden nagrało całkowicie odmienny krążek. Wielu fanów uważa, że jest to najgorszy album zespołu. Otwierający go "Tailgunner" brzmi jak słaba kopia "Aces High", właściwie był to najsłabszy dotychczasowy otwieracz albumów. Lepiej wypada chwytliwy "Holy Smoke". Po nim następuje ballada "No Prayer for the Dying" zepsuta przesadzonym śpiewem Bruce'a Dickinsona. Następne utwory takie jak "Public Enema Number One", "Fates Warning", "The Assassin", "Run Silent Run Deep" i "Hooks in You" właściwie niczym się nie wyróżniają. Później mamy całkowicie kiepski "Bring Your Daughter To The Slaughter", ciężko uwierzyć, że ten odniósł sukces. Pozostał nam ostatni utwór. Jeśli "Tailgunner" był kiepską kopią "Aces High"... to "Mother Russia" to słaba kopia "Seventh Son of a Seventh Son".

Ocena: 4/10

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Iron Maiden: Maiden England 88



"Maiden England 88" to kolejny świetny album koncertowy zespołu, nagrany po najlepszym albumie grupy - "Seventh Son of a Seventh Son". Mamy tutaj bardzo dużo utworów z najnowszego albumu, klasyczne utwory oraz kilka mniej znanych, takich jak "Still Life" czy "The Prisoner". Sam album został nagrany w Birmingham 27 listopada 1988 i wydany dwukrotnie: w formacie VHS (1989) i limitowanej edycji na płytach CD (1994). Za produkcję albumu odpowiada basista grupy, Steve Harris.

Ocena: 10/10

Iron Maiden: Live After Death



"Live After Death" to jeden z najlepszych albumów koncertowych, jeśli nie najlepszy. Wszystkie utwory zostały zagrane z niesamowitą energią, największe wrażenie robią tu bardzo rozbudowane utwory, takie jak "Phantom of the Opera", "Hallowed Be Thy Name" i trzynastominutowy "Rime of the Ancient Mariner". Warto też wspomnieć, że pierwsze 13 utworów zostało nagrane 14-17 marca 1985 r. w Long Beach Arena w Long Beach, USA. Ostatnie 5 utworów zostało nagrane wcześniej na tej samej trasie koncertowej, 8-10 i 12 października 1984 r. w Hammersmith Odeon.

Ocena: 10/10

piątek, 24 czerwca 2016

Kat: Oddech Wymarłych Światłów




Album "Oddech Wymarłych Światów" przyniósł sporo zmian w porównaniu do debiutu. Muzyka tutaj jest cięższa, ale też bardziej przystępna, mniej nieokiełznana jak na debiucie. Po ciężkim wstępie "Porwany Obłędem" nabiera niesamowitej prędkości. Jeszcze lepiej wypada mocny "Śpisz jak Kamień", którego początek kojarzy mi się z utworem "Orion" Metalliki. Później utwór staje się niesamowicie mroczny, tak jak niektóre utwory na "666". Ciekawa jest też końcówka utworu, oparta na gitarze akustycznej. Podobnie zaczyna się jeden z moich faworytów - "Dziewczyna w Cierniowej Koronie". Po wstępie zagranym na gitarze akustycznej rozpoczyna się niesamowita, piekielna jazda jak na pierwszym albumie grupy. "Diabelski Dom cz. 2" oferuje nam niesamowitą dawkę ciężaru zmieszanego z agresją, który świetnie odzwierciedla styl Kata. "Mag-Sex" przypomina trochę swoją budową utwór "Dziewczyna w Cierniowej Koronie". Przedostatni utwór to genialna ballada "Głos z Ciemności". Na koniec dostajemy typowy utwór w klimatach "666" - "Bramy Żądz".

Ocena: 10/10

Iron Maiden: Seventh Son of a Seventh Son



"Seventh Son of a Seventh Son" jest przez wielu uznawany za najlepszy album zespołu, razem z takimi płytami jak "The Number of the Beast" czy "Powerslave". Pierwszy utwór jest bardzo zaskakujący, jest nim "Moonchild", w którym po akustycznym wprowadzeniu słyszymy epickie intro grane na syntezatorach. Genialnie wypadają tu też riffy, oraz solówka, jedna z najlepszych w dorobku zespołu. Według mnie jest to najlepszy otwieracz Iron Maiden razem z "Aces High". Po nim słyszymy bardzo dobry, rozbudowany "Infinite Dreams", oraz wesoły, trochę popowy "Can I Play With Madness". Pierwszą połowę płyty kończy genialny "The Evil That Men Do", z dającym do myślenia tekstem. Później mamy arcydzieło na miarę "Hallowed be thy Name" i "Rime of the Ancient Mariner" w postaci bardzo rozbudowanego utworu tytułowego. Później wcale nie jest gorzej, mamy rozbudowane "The Prophecy", "The Clairvoyant" ze świetnym refrenem i mocny, trochę niepokojący "Only The Good Die Young". Według mnie, "Siódmy Syn Siódmego Syna" jest najlepszym albumem Żelaznej Dziewicy.

Ocena: 10/10

Kat: 666



"666" jest pierwszym albumem jednego z najsłynniejszych polskich zespołów heavy metalowych - Kat. Słuchając płyty można stwierdzić, że Kat inspirował się takimi grupami jak Metallica, Venom i Exodus, za czasów swoich debiutów. Pierwszym utworem jest świetny, rozpędzony "Metal i Piekło", posiadający drugą, cięższą część. Utwór wcale nie odstaje swoim poziomem od "Bonded by Blood" czy "Hit the Lights", jedynym problemem jest praktycznie niezrozumiały wokal. Wracając do tematu utworów, jeszcze lepiej wypada wolniejszy, wyposażony w świetny, trochę hard rockowy riff "Diabelski Dom cz. 1". Świetny jest też klimatyczny, inspirowany dokonaniami Exodus "Morderca", ze świetnym refrenem w którym występują chórki! Bardzo ciekawy jest też przepełniony świetnymi solówkami "Masz Mnie Wampirze". Bardzo zaskakuje "Czas Zemsty", który okazuje się być balladą. Tego się nikt nie mógł spodziewać po grupie wzorującej się na prekursorach thrashu! Po nim następuje najszybszy na albumie "Noce Szatana". "Diabelski Dom cz. 3" jest natomiast wyposażony w świetny riff. Później mamy bardzo mroczny i klimatyczny "Wyrocznia", szybki "Czarne Zastępy" oraz finałowy, bardzo dobry utwór tytułowy - "666".

Ocena: 9/10



czwartek, 23 czerwca 2016

Iron Maiden: Somewhere In Time



"Somewhere In Time" jest dość kontrowersyjnym albumem zespołu. Iron Maiden po raz pierwszy użył tutaj syntezatorów, głównie dlatego, że chcieli zmian w stylistyce zespołu. Otwierający album "Caught Somewhere In Time" to utwór dość dobry, tylko trochę wydłużony. Lepiej słucha się "Wasted Years", przeboju opartego na świetnym riffie Adriana Smitha. Ciekawy jest też "Sea of Madness", lecz po nim następuje najsłabszy fragment albumu, sztucznie wydłużony "Heaven Can Wait". Pomiędzy dość średnimi "The Loneliness of the Long Distance Runner" i "Deja Vu" jest prawdziwe arcydzieło - bardzo klimatyczny "Stranger in a Strange Land", mój ulubiony fragment albumu, razem z ostatnim utworem na płycie, bardzo rozbudowanym dziełem Harrisa - "Alexander the Great".

Ocena: 9/10


środa, 22 czerwca 2016

Iron Maiden: Powerslave



"Powerslave" jest przez wielu uznawany za najlepszy album zespołu. Rozpoczynający go "Aces High" jest najlepszym otwieraczem, jaki zrobiła grupa. Jest to bardzo szybka kompozycja ze świetną solówką, i wokalem Dickinsona. Genialny jest też "2 Minutes To Midnight", przebojowy aczkolwiek lepszy od "Flight of Icarus" czy "Run to the Hills". Po nim następuje trochę słabsza część płyty, mianowicie środek. Pierwsze dwa utwory są nawet niezłe, pierwszy z nich to niezbyt ciekawy instrumental "Losfer Words", po którym następuje oparty na świetnym riffie "Flash of the Blade". Słabiej wypadają dwa kolejne utwory - "The Duelists", oraz "Back in the Village", lecz grupa wchodzi na inny poziom w utworze tytułowym - "Powerslave", który posiada jedną z najlepszych solówek w całej dyskografii zespołu. Jeszcze lepszy jest finałowy "Rime of the Ancient Mariner", który kiedyś był najdłuższą kompozycją grupy. Jest to bardzo rozbudowany, trwający trzynaście minut utwór podzielony na trzy części. Pierwsza to typowy utwór Iron Maiden, natomiast drugi to mroczny, klimatyczny moment podczas którego słyszymy tylko bas Harrisa i recytację Dickinsona. Finałowa, trzecia część to genialny popis instrumentalistów, oraz mniej więcej powrót do klimatów z pierwszej części utworu.

Ocena: 9/10

Iron Maiden: Piece of Mind



"Piece of Mind" ukazał się pomiędzy dwoma bardzo uznanymi albumami Iron Maiden - "The Number of the Beast", oraz "Powerslave". Nie został tak doceniony jak wymienione albumy, ale też zasługuje na albumy. "Where Eagles Dare" to bardzo dobry utwór, jeszcze lepszy od "Invaders" z poprzedniego albumu, z klimatycznymi wstawkami i trochę dziwnymi solówkami. Jeszcze lepszy jest bardzo rozbudowana kompozycja wokalisty grupy - Bruce'a Dickinsona - "Revelations". Tutaj balladowe fragmenty przeplatają się z tymi mocniejszymi. "Flight of Icarus" to jeden z najbardziej znanych utworów z tej płyty, pod względem refrenu przypomina trochę "Run to the Hills" z "The Number of the Beast". Trochę dziwny jest "Die with your boots on" z wielogłosami w refrenie. Na szczęście po nim następuje najlepszy utwór na płycie, i jeden z największych hitów Iron Maiden - "The Trooper". Zawarty w nim jest charakterystyczny riff, oraz ciekawy refren, w którym zamiast słów mamy wokalizę, idealnie sprawdzającą się na koncertach! Dobry jest też "Still Life", poprzedzony żartem zespołu, po którym następuje balladowy wstęp. Później mamy dwa najsłabsze utwory na płycie. Są nimi średni "Quest for Fire" i banalny "Sun and Steal". O niebo lepszy jest klimatyczny i rozbudowany "To Tame a Land", który razem z "The Trooper" jest najlepszym utworem na płycie.

Ocena: 8+/10

wtorek, 21 czerwca 2016

Iron Maiden: The Number of the Beast




"The Number of the Beast" to pierwszy album Iron Maiden nagrany z legendarnym wokalistą Bruce'em Dickinsonem. Pierwszym utworem na płycie jest szybki i przebojowy "Invaders", później słyszymy świetną balladę "Children of the Damned". "The Prisoner" to natomiast powrót do szybkich klimatów znanych z otwieracza albumu, później mamy trochę udziwniony "22 Accaia Avenue", nawiązujący do historii Charlotte z utworów z albumów zespołu nagranych z Paulem Di'Anno. Kolejne dwa utwory to single, które są najbardziej znane z całej płyty. "The Number of the Beast" to jeden z najlepszych utworów zespołu, prawdziwy metalowy hymn który potrafi obudzić publiczność na koncertach, podobnie jak "Run to the Hills", który ma wielu przeciwników, głównie przez trochę kiczowaty refren. Następne dwa utwory to niezły "Gangland" i trochę słabszy "Total Eclipse". Największym arcydziełem na albumie, oraz w całej dyskografii zespołu jest na pewno "Hallowed be thy Name", największe dzieło Steve'a Harrisa, jakie kiedykolwiek powstało. Jest to bardzo rozbudowany utwór o bardzo mrocznym klimacie, ponieważ jest to opowieść o skazańcu który ma zostać powieszony.

Ocena: 10/10

niedziela, 19 czerwca 2016

Black Sabbath: Black Sabbath



"Black Sabbath" jest pierwszym albumem jednego z najsłynniejszych zespołów heavy metalowych wszech czasów - Black Sabbath. Pierwszy utwór jest najlepszym na albumie - jest nim oczywiście tytułowy "Black Sabbath", którego motyw główny zbudowany jest na zakazanym w średniowieczu diabelskim trytonie. Ciekawą kompozycją jest też "The Wizard", z harmonijką na której zagrał Ozzy Osbourne, oraz bluesowy "Behind The Wall Of Sleep". Jednym z najbardziej znanych fragmentów płyty jest oparty na świetnym motywie "N.I.B." z długimi solówkami Iommiego. Kolejny kawałek to przebojowy "Evil Woman", oraz w połowie instrumentalny "Sleeping Village". Najdłuższym utworem na albumie jest "The Warning". Gdyby nie bardzo dobre improwizacje Tony'ego Iommiego, mógłby z tego wyjść całkiem przebojowy kawałek. Na końcu otrzymujemy bardziej normalny "Wicked World". "Black Sabbath" jest pierwszym albumem metalowym, oraz pierwszym metalowym arcydziełem.

Ocena: 10/10

Deep Purple: Stormbringer



"Stormbringer" jest przeważnie oceniany niżej od swojego poprzednika - "Burn". I w sumie ciężko się temu dziwić, na tym albumie jest mniej hard rockowych elementów, a więcej funku i soulu, ponieważ taką muzyką zainteresowany był basista grupy - Glenn Hughes. Tak naprawdę na uwagę zasługują tutaj dwa utwory. Otwierający album tytułowiec "Stormbringer", który jest bardzo energiczny, mimo że przepełniony syntezatorami, oraz ostatni kawałek na płycie - "Soldier of Fortune", poruszająca ballada, jedna z najlepszych w dorobku grupy. Jest to niestety jeden z gorszych albumów Deep Purple, ale jest za to lepszy od wydanego z Gillanem "Who Do We Think We Are".

Ocena: 6+/10

Iron Maiden: Iron Maiden



"Iron Maiden" to pierwszy album najbardziej znanego zespołu nowej fali brytyjskiego heavy metalu - Iron Maiden. "Prowler" to bardzo dobry otwieracz, energiczny oraz przepełniony bardzo dobrymi riffami. Jeszcze lepszy jest "Remember Tomorrow", chyba mój ulubiony utwór na płycie. Jest to ponura ballada z obowiązkowymi zaostrzeniami. Ciekawy jest też bardzo dobry "Running Free", jeden z najbardziej przebojowych fragmentów płyty. Genialnie wypada "Phantom of the Opera", jedna z najlepszych kompozycji w dorobku grupy. Jest to bardzo rozbudowany utwór, prawdopodobnie od niego zaczęła się tradycja umieszczania na albumach rozbudowanych utworów. Niezły jest też bardzo szybki instrumental "Transylvania", który ma za zadanie pokazać umiejętności muzyków, a robi to bardzo dobrze. Kolejną ciekawą balladą na płycie jest "Strange World". Po niej następuje świetny "Charlotte the Harlot", z genialnym riffem. Kolejny świetny motyw przynosi nam utwór tytułowy - "Iron Maiden", który jest hymnem zespołu.

Ocena: 10/10

Deep Purple: Burn



Album "Burn" został nagrany bez Rogera Glovera i Iana Gillana. Na jego miejsce przyszli David Coverdale i Glenn Hughes. Wyszło to zespołowi na dobre, album okazał się być jednym z najlepszych. "Burn" to bardzo energiczny otwieracz, z jednym z najlepszych rockowych riffów jakie kiedykolwiek powstały. Jeśli chodzi o solówki, to są one na niemal takim samym poziomie jak w "Highway Star" z "Machine  Head". "Might Just Take Your Life" i "Lay Down, Stay Down" to natomiast bardzo dobre hard rockowe kompozycje. Jeszcze lepiej wypada wolniejszy utwór, jakim jest "Sail Away", zdominowany przez wokalny duet Coverdale'a i Hughesa. Kolejny kawałek to zaskakujący, funkowy "You Fool No One". "What's Goin' On There" to natomiast przyzwoity hard rockowy kawałek. Lepsze wrażenie robi genialna bluesowa ballada "Mistreated". Po niej następuje dziwny instrumental zdominowany przez syntezatory - "'A' 200".

Ocena: 9/10

Deep Purple: Who Do We Think We Are



Po serii świetnych albumów takich jak "In Rock", "Fireball", "Machine Head" czy "Made in Japan" w zespole zaczął narastać konflikt pomiędzy Ritchiem Blackmorem a Ianem Gillanem. W rezultacie powstał album znacznie gorszy od poprzednich. Otwieracz "Woman From Tokyo" nie jest zły, ale nie do tego przyzwyczaiło nas Deep Purple. Nie jest to szybki, energiczny utwór a kawałek z trochę popowym klimatem, jak na pierwszych trzech płytach zespołu. Ciekawie wypada kawałek "Mary Long", zgodnie z tradycją utwór "na luzie". "Super Trouper" brzmi natomiast jak plagiat... "Bloodsucker" z albumu "In Rock". Tak samo jest z następnym utworem na płycie - "Smooth Dancer", który brzmi jak "Speed King". Riff z "Rat Bat Blue" został natomiast podkradziony z utworu "Moby Dick" Led Zeppelin. Trochę ciekawiej wypada wolniejszy "Place In Line", oraz finałowy "Our Lady".

"Who Do We Think We Are" w chwili wydania był więc najsłabszym albumem zespołu.

Ocena: 5/10

sobota, 18 czerwca 2016

Deep Purple: Made In Japan



"Made In Japan" jest jednym z najlepszych rockowych albumów koncertowych, jakie kiedykolwiek powstały. Na początku otrzymujemy świetny "Highway Star", zagrany jeszcze mocniej od oryginału, oraz bardzo przejmujący "Child In Time". Później klasyczny już "Smoke on the Water", oraz "The Mule" z niesamowitymi popisami Iana Paice'a. "Strange Kind of Woman" i "Space Truckin'" zostały natomiast wykonane poprawnie. Szkoda, że zespół nie zagrał kilku kompozycji więcej z albumów "In Rock", oraz "Fireball". Najbardziej brakuje mi tu "Speed King" i "Fireball".

Ocena: 9/10

Deep Purple: Machine Head



"Machine Head" jest najbardziej znanym albumem Deep Purple. Głównie to za sprawą jednego utworu - "Smoke on the Water", który posiada chyba najbardziej znany hard rockowy riff, jaki kiedykolwiek powstał, razem z takimi utworami jak "(I Can't Get No) Satisfaction" The Rolling Stones oraz "Iron Man" Black Sabbath". Album rozpoczyna się od "Highway Star", który jest zdecydowanie najlepszym dotychczasowym otwieraczem w dyskografii Deep Purple. Najlepiej wypadają tu świetne solówki Blackmore'a. Ciekawie wypada "Maybe I'm A Leo" z długimi popisami instrumentalnymi. Geniusz gitary Blackmore'a objawia się też w bardzo dobrym "Picture of Home", bardzo dobrym utworem jest też "Never Before". "Smoke on the Water" to natomiast najlepszy utwór na albumie, razem z "Highway Star". Świetnie wypada też bardzo rozbudowany "Lazy", bluesowy utwór, w którym objawia się geniusz zmarłego Jona Lorda, oraz talent Iana Gillana do gry na... harmonijce. Na koniec otrzymujemy bardzo chwytliwy utwór, trochę jak na poprzedniej płycie. Jest nim "Space Truckin'".

Ocena: 10/10

Deep Purple: Fireball



Na tym albumie Deep Purple od razu zaczyna z grubej rury, utworem tytułowym. "Fireball" to bardzo szybki hard rockowy utwór, trochę przypomina mi utwory Judas Priest z albumu "Stained Class". Całą kompozycję napędzają Blackmoore oraz Paice. Bardzo ciekawy jest też wolniejszy, bardziej luzacki "No No No", oraz "Demon's Eye". Od utworu "Anyone's Daughter" rozpoczynają się eksperymenty. Sam utwór jest bardzo dobry, jest to akustyczna ballada w stylu country, nikt się tego po Deep Purple nie spodziewał! Psychodeliczny "The Mule" przypomina natomiast o twórczości zespołu sprzed czasów Iana Gillana. Po nim przychodzi czas na największe dzieło na albumie - rozbudowany utwór "Fools". Rozpoczyna się klimatycznym wstępem, po którym przychodzi hard rockowa część. A następnie bardzo mroczny fragment i powrót do hard rocka w końcówce. Na koniec Deep Purple daje słuchaczom całkiem ciekawy, przebojowy "No One Came".

"Fireball" momentami przewyższa "In Rock". Na pewno na korzyść idzie tutaj większa różnorodność, poza tym sam album pokazuje, że Deep Purple był jednym z najciężej grających zespołów pierwszej połowy lat 70.

Ocena: 10/10

Deep Purple: In Rock



Od tej płyty Deep Purple zaczęło zyskiwać coraz większą popularność. Jest to głównie zasługa nowego wokalisty grupy, niesamowitego Iana Gillana dysponującego świetnym głosem. "Speed King" to najlepszy dotychczasowy otwieracz zespołu. Po chaotycznym gitarowym intrze następuje spokojna partia na klawiszach, a po niej właściwa część utworu, czyli chwytliwa, hard rockowa kompozycja. Niemal tak samo mocnym utworem jest ciężki "Bloodsucker", z krzyczącym Gillanem i świetnym riffem Blackmore'a. Po nim następuje arcydzieło - "Child In Time". Utwór podzielony jest na trzy części. Pierwsza z nich jest pełna delikatnych krzyków Gillana, oraz świetnego klawiszowego motywu. W drugiej części utwór nabiera niesamowitej mocy, słychać tam głównie genialne solówki. Trzecia część to natomiast powrót do klimatów znanych z pierwszej części. Ostatnie cztery utwory na płycie to klasyczne hard rockowe granie.

Ocena: 9/10

Deep Purple: Deep Purple



"Chasing Shadows" to dośc średni otwieracz, ale przynajmniej jest lepszy od tego z poprzedniego albumu. Lepiej natomiast wypada wolny "Blind" ze świetną klawiszową partią, kolejnym świetnym utworem jest urocza ballada "Lalena", która jest jedyną cudzą kompozycją na płycie. "Fault Line" to natomiast wstęp do całkiem chwytliwego "The Painter". Od tego momentu zespół zaczyna grać coraz ciężej, w takich utworach jak "Why Didn't Rosemary" czy "The Bird Has Flown". Zdecydowanie najlepszą kompozycją Deep Purple na tym albumie jest dwuczęściowy, dwunastominutowy "April" autorstwa klawiszowca grupy - Jona Lorda.

Ocena: 7+/10

Deep Purple: The Book Of Taliesyn



"The Book Of Taliesyn" to kontynuacja stylu obranego na poprzedniej płycie, czyli mieszanki hard rocka, rocka psychodelicznego i popu. "Listen, Learn, Read On" to dość dziwny otwieracz. Instrumentaliści odwalają kawał naprawdę dobrej roboty, a wokalista... po prostu mówi. Na szczęście w częściach instrumentalnych jest o wiele lepiej. Lepiej wypada hard rockowy instrumental "Wring That Neck". Średni jest popowy "Kentucky Woman", a "We Can Work" przypomina trochę "Hey Joe" z poprzedniego albumu. Tutaj cover poprzedzony jest wstępem stworzonym przez członków zespołu ( "Exposition" ). O wiele lepiej wypadają posiadający niezłą melodię "Shield", oraz bardziej rozbudowany "Anthem". Ciekawy jest też trochę przydługi, oraz psychodeliczny "River Deep, Mountain High". Ogólnie album jest na poziomie debiutu.

Ocena: 6/10

Deep Purple: Shades Of Deep Purple



"Shades Of Deep Purple" jest pierwszym albumem jednego z najsłynniejszych zespołów hard rockowych - Deep Purple. Jego pierwsze trzy albumy nagrane z wokalistą Rodem Evansem pozostają w cieniu nagrań z Ianem Gillanem. "And The Adress" to całkiem niezły instrumental, rozpoczęty bardzo psychodelicznymi dźwiękami. Ciekawiej wypada najbardziej znany utwór z longplaya, przyzwoity hard rockowy kawałek "Hush". Poziom spada w niemal popowym "One More Rainy Day". O wiele lepiej wypada ciekawy "Prelude Happiness/I'm So Glad", oraz przyjemny i rockowy "Mandrake Root". Bardzo dobry jest też delikatny "Help" z niezłymi zaostrzeniami, gorzej wypada popowy "Love Help Me". Innym niezłym kawałkiem jest cover "Hey Joe", z dwuminutowym wstępem stworzonym przez zespół.

Ciężko nazwać ten debiut udanym. Udane utwory to w większości covery, poza tym tutaj sam zespół na razie nie wie co chce grać, ponieważ oprócz hard rocka mamy tu też pop.

Ocena: 6/10

piątek, 17 czerwca 2016

Def Leppard: Pyromania



"Pyromania" jest uznawana za jedno z największych osiągnięć Def Leppard. Naprawdę trudno się temu dziwić, ponieważ pierwsze siedem utworów to przebój za przebojem, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. "Rock! Rock! (Till You Drop)" nosi ze sobą znamiona poprzedniej płyty zespołu, gdyż słychać tu wpływy AC/DC, "Photograph" przynosi nam jeden z najlepszych rockowych riffów wszech czasów, "Stagefright" to mocny utwór, podczas którego słychać też publikę, "Too Late For Love" to bardzo ciekawa ballada, "Die Hard the Hunter" to natomiast bardzo rozbudowany i klimatyczny utwór. Po nim następują dwa najlepsze utwory na albumie. "Foolin'" z balladowym wstępem i świetnym refrenem, oraz riffowy "Rock of Ages" z bardzo ciekawą linią wokalną, chyba najlepszą na płycie. Po nich zaczynają się mniej znane utwory. "Comin' Under Fire" to klimatyczny utwór z niezłym riffem, kolejne bardzo dobre motywy przynoszą dwa ostatnie utwory na płycie - "Action! Not Words", oraz "Billy's Got a Gun". Praktycznie nie mam tej płycie niczego do zarzucenia, Def Leppard udało się nagrać jedną z najlepszych rockowych płyt lat 80.

Ocena: 10/10

Def Leppard: High 'n' Dry



Drugi album Def Leppard przynosi znaczną poprawę brzmienia w porównaniu do poprzedniego albumu. A jak jest z kompozycjami? O wiele lepiej, aczkolwiek jest też pewien minus. Większość z nich przypomina dokonania grupy AC/DC. Jeśli chodzi o najlepsze utwory na tym albumie, to z pewnością są nimi otwierający album "Let it Go" oparty na świetnym riffie, utwór tytułowy, bardzo dobra ballada "Bringin' on the Heartbreak", która była dotychczasowym najlepszym utworem zespołu, oraz wielkim hitem, mocny instrumental "Switch 625", prezentujący ogromne umiejętności gitarzystów, oraz bardzo dobra kompozycja "Mirror Mirror (Look Into My Eyes)". Dzięki tym utworom album można z pewnością uznać za lepszego od poprzednika, poza tym nie ma tu takiego koszmarnego utworu jak "Hello America".

Ocena: 8/10

Def Leppard: On Through The Night



"On Through The Night" to pierwszy album jednego z dwóch najbardziej znanych zespołów, reprezentujących nową falę brytyjskiego heavy metalu ( drugim zespołem jest oczywiście Iron Maiden ). W sumie słuchając tego albumu mam podobne odczucia, jak w przypadku płyty "Killing Machine" Judas Priest. Są tutaj po prostu poprawne, heavy metalowe utwory, z których mało który wybija się ponad średnią. Najlepiej reprezentuje się otwieracz "Rock Brigade" i bardzo dobry, rozpędzony "Wasted". Kompletnym przeciwieństwem tych utworów jest koszmarny "Hello America", utwór przygotowany do ataku radia... trochę jak "Take on the World" Judas Priest. O ile "Killing Machine" był krokiem w tył dla twórczości zespołu, to tutaj mamy po prostu debiut grupy, więc na tym etapie można to jeszcze grupie wybaczyć.

Ocena: 7/10

Judas Priest: Unleashed in the East



"Unleashed in the East" to pierwsza koncertówka Judas Priest. Jest to też jedna z najlepszych heavy metalowych koncertówek jakie kiedykolwiek powstały, a dla mnie to rekompensata po średnim "Killing Machine". Utwory zostały tutaj zagrane szybciej i ciężej, niż na wersji albumowej. Najlepsze wrażenie robi tu oczywiście "Victim of Changes" rozpoczęty świetną solówką w wykonaniu duetu gitarowego K.K. Downing i Glenn Tipton. Brakuje mi tu tylko agresywnego "Dissident Aggressor" i najlepszego utworu zespołu z lat 70 - "Beyond the Realms of Death". Mimo to jest świetnie.

Ocena: 9/10

Judas Priest: Killing Machine



"Killing Machine" to pierwszy poważny sukces komercyjny Judas Priest, lecz jest to też krok w tył, jeśli chodzi o twórczość artystyczną zespołu. Nie uświadczymy tu genialnych kompozycji takich jak "Victim of Changes", "Dissinent Aggressor" czy "Beyond the Realms of Death". Tutaj zespół prezentuje nam klasyczne, heavy metalowe granie. Tak naprawdę na uwagę zasługują tutaj trzy utwory. Pierwszy z nich to najbardziej znany utwór z krążka - "Hell Bent For Leather", oparty na ciekawym riffie. Drugi to "Take on the World", który niestety wydaje się być nieudaną kopią "We Will Rock You" zespołu Queen. O dziwo sam "Take on the World" sprzedawał się bardzo dobrze jako singiel. Ostatni utwór to najlepszy kawałek z całego krążka, czyli "Running Wild", oparty na świetnym riffie (który Iron Maiden wykorzystał później w swoim utworze "Wicker Man").

Mimo tego, że ten album jest krokiem w tył w twórczości zespołu, to nie można powiedzieć, że jest on nieudanym gniotem.

Ocena: 7/10

Ozzy Osbourne: Blizzard of Ozz



"Blizzard Of Ozz" jest pierwszym albumem Ozzy'ego Osboure'a. W przeciwieństwie do ciężkiego Black Sabbath, tutaj Ozzy Osbourne postanowił postawić na klasyczny heavy metal, jaki w tym czasie grały zespoły rodzącej się nowej fali brytyjskiego heavy metalu. Świetny riff posiada mocny "I Don't Know" z klimatycznymi zwolnieniami. "Crazy Train" to klasyka metalu, sam utwór posiada chyba najlepszy heavy metalowy riff, jaki kiedykolwiek powstał. Konkurować z nim może co najwyżej "Iron Man" od Black Sabbath. Trochę słaba jest mdła ballada "Goodbye to Romance". Akustyczna miniaturka "Dee" wprowadza nas przed najmocniejszym, najlepszym utworze na płycie - "Suicide Solution" z kontrowersyjnym tekstem. Kolejnym świetnym utworem jest rozpoczęty podniosłym, mrocznym wstępem "Mr Crowley", z jedną z najlepszych heavy metalowych solówek wszech czasów. Poziom spada w średnim "No Bone Movies". "Revelation (Mother Earth)" to kolejna ballada, trochę lepsza od "Goodbye to Romance". Natomiast "Steal Away (The Night)" to energiczne, szybkie zakończenie płyty.

Album posiada słabe punkty, jednak kilka wspaniałych utworów pozwoliło mu wpisać się do klasyki heavy metalu.

Ocena: 8/10

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Judas Priest: Stained Class



Już od swoich pierwszych sekund "Stained Class" uświadamia nas, że jest jeszcze cięższym albumem od "Sin After Sin" i "Sad Wings of Destiny". Jest to też chyba pierwszy album, na którym większość utworów to heavy metal. Rozpoczyna się ostrym i szybkim "Exciter", który jeszcze lepiej wypada na koncertach grupy. Trochę słabiej wypada wolniejszy "White Heat, Red Hot". Lepiej wypada bardzo przebojowy utwór "Better by You, Better Than Me" z przebojowym refrenem. Na podobnym poziomie utrzymane są kolejne cztery utwory - "Stained Class", "Invader", "Saints in Hell" i "Savage". Są to przebojowe, heavy metalowe utwory. Najlepiej wypada ósmy numer na płycie, który jest największym arcydziełem grupy z lat 70. Mowa oczywiście o "Beyond the Realms of Death", najlepszej balladzie heavy metalowej jaka kiedykolwiek powstała. Opowiada ona o osobie, która cierpi na depresję, a później popełnia samobójstwo. Pod względem tekstowym utwór przypomina "Fade to Black" Metalliki. Bardzo dobrze wypada "Heroes End" oparty na świetnym, ciężkim riffie, natomiast jeszcze lepszy jest rozbudowany "Fire Burns Below", przepełniony brzmieniami akustycznymi i bardzo dobrymi solówkami.

Z jednej strony jest to dość ciężki album, z drugiej strony gdzieś zanikło to zróżnicowanie utworów, znane z poprzednich albumów grupy.

Ocena: 8+/10



niedziela, 12 czerwca 2016

Judas Priest: Sin After Sin



O ile na albumie "Sad Wings of Destiny" można było usłyszeć, że zespół szuka własnego stylu, to na "Sin After Sin" wszystko zostało dopracowane do perfekcji. Głównymi znakami zespołu zostały pojedynki gitarowe Tiptona i Downinga, oraz wysoki głos Halforda. Płyta rozpoczyna się bardzo rozbudowanym i rozpędzonym "Sinner", gdzie po trzeciej minucie słyszymy świetne solówki gitarzystów. Po nim następuje najbardziej znany fragment albumu, bardzo przebojowy, posiadający chwytliwą melodię "Diamonds and Rust". Jeszcze ciekawiej wypada "Starbreaker", posiadający niesamowity riff. Przeciwieństwem tego utworu jest delikatna ballada, "Last Rose of Summer", która może przywodzić na myśl "Dreamer Deceiver" z poprzedniego albumu. Po brzmiącej w stylu Queen miniaturce "Let Us Pray", następuje bardzo szybki "Call for the Priest", nie jest to jednak najmocniejszy utwór na albumie. Po nim następuje hard rockowy "Raw Deal" i kolejny, ciekawy utwór "Here Come the Tears". Według mnie, najlepszym utworem na tym albumie jest najcięższy "Dissident Aggressor", który razem z "Victim of Changes" i pewnym utworem z następnego albumu grupy zdefiniował heavy metal.

Ocena: 10/10

Judas Priest: Sad Wings of Destiny



"Sad Wings of Destiny" jest drugim albumem Judas Priest, oraz pierwszym, który został uznany. Poprzedni album, "Rocka Rolla" był średnim rockowym krążkiem, przez co podczas produkcji nowego albumu członkowie zespołu postanowili się bardziej przyłożyć. Na początku słyszymy najlepszy utwór na płycie - jest nim oczywiście "Victim of Changes" ze świetnym riffem, trochę inspirowanym twórczością Black Sabbath i bardzo dobrą, balladową wstawką. To jeden z tych utworów, które budowały metal. Kolejnym świetnym kawałkiem, jest jeszcze ostrzejszy "The Ripper". Świetnie wypada "Dreamer Deceiver", ballada posiadająca bardzo dobry riff, której kontynuacją jest ostrzejszy "Deceiver", niestety nie tak dobry jak poprzednik. "Prelude" to klawiszowe wprowadzenie do drugiej połowy płyty. Ciężki i szybki "Tyrant" posiada świetny riff, oraz refren. Ciekawiej wypada hard rockowy "Genocide", z riffem inspirowanym muzykę Deep Purple. Nieźle wypadają tutaj syntezatorowe wstawki, oraz "przemowa" w drugiej minucie utworu. Zaskoczeniem może być fortepianowa ballada - "Epitaph", inspirowana muzyką Queen. Na koniec otrzymujemy bardzo dobry "Island of Domination".

Ocena: 8+/10